Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie przedstawiał się tak na jawie. To samo nazwisko, te same zarysy osoby, ten sam dzień przybycia do akademii; a przytem, to uporczywe i bezmyślne naśladowanie mego kroku, głosu, zwyczajów. Czyż istotnie to, co widziałem, mogło być w zakresie ludzkiej możliwości wynikiem jego zwyczajnej praktyki sarkastycznego naśladowania? Przerażony, z drżeniem na całem ciele, zdmuchnąłem lampę, wyszedłem milczkiem z izby, i opuściłem natychmiast tę starą akademię, aby nigdy więcej do niej nie wrócić.
Po upływie kilku miesięcy, spędzonych w domu na próżniactwie, zostałem słuchaczem w Eton. Krótka przerwa pozwoliła mi zapomnieć o wypadkach w zakładzie Dra Bransby, albo zmienić przynajmniej uczucie, jakiego doznawałem na ich wspomnienie. Prawda i tragizm dramatu ulotniły się. Byłem obecnie zdolny wątpić w dowód, dostarczony mi przez zmysły, i rzadko przypominałem sobie zajście — chyba dziwiąc się zakresowi ludzkiej łatwowierności i żywej wyobraźni, którą odziedziczyłem. Życie, jakie wiodłem w Eton, nie mogło wpłynąć na osłabienie tego skeptycyzmu. Wir bezmyślnego szału, w który natychmiast i bez zastrzeżeń zanurzyłem się, spłukał wszystko, z wyjątkiem piany minionych dni, pochłonął natychmiast każde poważne wrażenie, i pozostawił w pamięci jeno szaleństwa ubiegłych lat.
Nie życzę sobie atoli opisywać biegu mojej