Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią, że ojciec twój przysłał cię tutaj na studya malarskie, którym trudnoby ci było poświęcić się w twojej wiosce, gdzie, o ile mi wiadomo, nie wiele się znajduje obrazów, marmurów, bronzów i innych dzieł drogocennych.
— Boże! — zawołał Edmund. — Teraz wszystkie wspomnienia młodości odrysowują się w moim umyśle. Czy nie jesteś panem Leonardem?
— Istotnie — rzekł złotnik. — Nazywam się Leonard, byłbym jednak bardzo zdumiony, gdybyś o mnie jakieś wspomnienie zachował.
— A jednak to prawda — rzekł Edmund. — Wiem, że twoja obecność była mi bardzo przyjemna, że mi przynosiłeś wszelkiego rodzaju łakocie, i że wiele się mną zajmowałeś. Wiem, że twój widok budził we mnie jakiś trwożny szacunek i zakłopotanie, co trwało nawet po twojem zniknięciu; ale zwłaszcza wyryło mi się z pamięci to, co ojciec mój opowiadał o tobie; szczycił się twoją przyjaźnią i mówił mi, żeś go z rzadką zręcznością wydobył nieraz z kłopotliwej sytuacyi; mówił też z entuzyazmem, jak to przeniknąłeś wiedzę tajemną; twierdził, że dowoli władasz