Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głosy, które w hałaśliwym wrzasku przelewają się jedne z drugiemi — zamilkły — i każde opuszczone miejsce głosi te okropne słowa: było! Trzeba korzystać z chwili.
Uderzyła godzina pierwsza; markotny inwalid wszedł do gabinetu — a w jego wydłużonej twarzy czytałeś: mógłby pan wreszcie opuścić okno i jeść obiad, bo przyniesione potrawy ostygną.
— A więc masz apetyt, kuzynie — pytałem.
— O, mam! — odparł kuzyn z bolesnym uśmiechem. Zobaczysz to zaraz.
Inwalid potoczył go na kółkach do pokoju. Przyniesione potrawy były to: talerz rosołu na mięsie, jajo na mięko, ugotowane w soli i pół białej bułki marymonckiej.
— Tylko trochę więcej — mówił kuzyn cicho i smętnie, ściskając moją rękę — troszyneczka więcej, najmniejszy kawałek najstrawniejszego mięsa powoduje mi niesłychane cierpienia, odbiera mi wszelką odwagę życia, ostatnią iskrę dobrego humoru, która jeszcze od czasu do czasu we mnie się zapala.
Wskazałem na papier, zawieszony nad