Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ni! jesteśmy u celu! Poprzez wrota z Kości Słoniowej przechodzi się do krainy Marzeń: niewielu dostrzega te wrota raz jeden, jeszcze mniej przestąpić je zdoła. Wszystko tu wydaje się awanturniczem. Szalone postaci unoszą się tu i owdzie, ale wszystkie mają własny charakter — jedne mniej, drugie więcej. Nie widać ich na ulicy Wojskowej: tylko poza wrotami z Kości Słoniowej je znajdziesz. Trudno jest z naszych nizin wejść do tego królestwa: niby przed twierdzą Alcyny potwory przecinają drogę, kłębi się tam, wiruje; niejeden przemarzy marzenie w krainie marzenia, rozpływa się w marzeniu, już tam cienia swego niejeden nie rzuca, bo gdyby nawet znalazł się w cieniu, to zawsze krąży w światłości, co przenika to królestwo; ale jeno bardzo nieliczni, z marzeń przebudzeni, unoszą się wzwyż i przepłynąwszy królestwo Marzeń, dochodzą do Prawdy; jest to moment najwyższy: zetknięcie z tem, co Wieczyste, co Niewypowiedziane. Spójrz na słońce — to Trójdźwięk, z którego, niby gwiazdy, płyną akordy, by cię oprząść ognistemi nićmi. Niby poczwarka leżysz w ogniu, aż Psyche się uniesie ku słońcu.