Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozpala dzikie spojrzenie ogniem, którym coraz bardziej rozprasza się uśmieszek, co jeszcze się unosi na półotwartych ustach. Teraz przechyla się w tył, brwi idą do góry, gra mięśni na policzku powraca, oczy błyskają, głęboki, wewnętrzny ból rozpływa się w rozkosz, co wszystkie fibry porywa i kurczowo niemi wstrząsa — głęboko z piersi oddycha, krople mu występują na czole; zaznacza wyjście tutti i inne główne miejsca; prawa ręka nieustannie takt wybija, lewą wydobywa chustkę i twarz sobie przeciera. Tak ciałem i barwą ożywił szkielet, jaki dawała z uwertury owa para skrzypiec. Słyszałem łagodną, rozrzewniającą skargę, która się wzbija z fletem, kiedy przegrzmiała burza skrzypiec i basów i zamilkł grom bębnów; słyszałem lekko uderzające tony wiolonczeli, fagotów, które przepełniają serce bezimienną tęsknotą; powraca tutti, jak olbrzym wielkie występuje unisono, głucha skarga zamiera pod jego miążdżącym krokiem.
Uwertura się skończyła. Nieznajomy opuścił ręce i siedział z zamkniętemi oczami, niby ktoś, co omdlał z nadmiernego wysiłku. Butelka jego była próżna; na-