Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głos podobny do zgrzytu śmiertelnie ranionego zwierza, tak samo jak wówczas, kiedy mu Wolfgang ofiarował złoto za jego wierność; jęknął i padł na ziemię. V. przywołał służących, podniesiono starego, ale wszelkie starania były daremne, żeby go do życia przywrócić. Baron krzyczał w rozpaczy:
— Boże mój! Boże! czyliż nie słyszałem, że lunatyk umiera nagle, gdy go się po imieniu zawoła? Nieszczęsny! zabiłem biednego starca! Przez całe życie spokoju nie znajdę!
Kiedy służący trupa wynieśli i nikt w sali nie został, V. wziął za rękę wciąż rozpaczającego barona, milcząc zaprowadził go przed zamurowane drzwi, i rzekł:
— Ten, który u nóg twoich, baronie Roderyku, padł nieżywy, był podłym mordercą twego ojca!
Jakby widmo ujrzał piekielne, baron osłupiałym wzrokiem patrzał na V. Ten zaś mówił dalej:
— Czas już, aby ci odkryć straszną tajemnicę, która ciążyła na tym bezbożniku. Przedwieczna siła dozwoliła synowi pomścić się na mordercy ojca. Słowa, któremi zagrzmiał w uszy temu straszliwe-