Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pomiędzy braci, zwłaszcza, iż wyraźnie to pokazywała twarz Wolfganga, jego obejście się, jego głos zdradzający człowieka, miotanego namiętnościami.
Późnym dopiero wieczorem, w interesach majoratu udał się justycyaryusz do barona. Zastał go w domu. Był wzburzony cały, z założonemi w tył rękami przechadzał się wielkim krokiem po pokoju. Sporo czasu upłynęło, nim spostrzegł justycyaryusza, uścisnął mu rękę, i smutnie patrząc mu w oczy, rzekł:
— Mój brat przyjechał! Wiem, — mówił dalej, gdy V. chciał mu odpowiedzieć, — wiem, co mi chcesz powiedzieć. Ach! nic nie wiesz, nie wiesz, że mój nieszczęśliwy brat (a nazywam go nieszczęśliwym dlatego, że jak zły duch, zawsze staje mi na drodze i pokój mi burzy) od czasu, gdy majorat został ustanowiony, prześladuje mnie swoją nienawiścią. Zazdrości mi majątku, który w jego ręku rozwiałby się jak plewy. Niema większego marnotrawcy. Jego długi przewyższają o wiele wartość połowy majątku w Kurlandyi, jaka na niego przypada. Ścigany od wierzycieli, przybiega tu i żebrze o pieniądze...