Strona:E. Korotyńska - Gil.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przenosili na wieś, na lato, taki był zamęt i w domu i wśród ptaków, że nie mogłam wynaleźć swego opiekuna dzwońca, z czego skorzystał wróg mój i rzuciwszy się na mnie, nie tylko, że mi wyskubał wszystkie pierze, ale pokaleczył mnie tak okrutnie, że bliska już byłam śmierci.
Nadeszła na to staruszka, a zobaczywszy mnie w tak opłakanym stanie, zawołała z obrzydzeniem:
— Pfe! cóż to za paskudztwo! Wyrzucić go precz!
A gil siedział na pręcie i wyśpiewywał z triumfem swe trele.
Zostałam porwana wpółżywa przez pokojówkę i wyrzucona ze śmiechem za okno.
Właśnie pod oknem stała biedna,