Strona:Dzienniczek Justysi 25.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —
SCENA TRZECIA.
GUSTAW (sam).

Dziwna dziewczyna! Ojciec mię nie zawiódł (siada przy stole). Boisz się małżeństwa, bo sądzisz, że każda dziewczynka żywi się promieniami księżyca, na które smaruje powidełka liryzmu kuryerkowych rymorobów... ja ci pokażę taką, która przekłada pożywniejsze potrawy. Prawda! — Ależ prozaiczna! Zupełnie dla mnie stworzona. I ładna przytem, jak aniołek... Zdawałoby się, że za temi oczkami, pod temi puklami płowych włosów, mieszka cały rój skrzydlatych snów, które jak w zamkniętej klatce trzepocą się, czekając tego, kto ją ma otworzyć. A tam nic, nic! (wstaje). Hm! idealna, zupełnie jakby na mój obstalunek zrobiona. (Chodzi po scenie). Ożenię się z nią. To prawdziwe szczęście! (zatrzymuje się). Czy szczęście? Właściwie kobieta powinna nieco... Dziwny ze mnie człowiek. Znalazłem wymarzony ideał, i — powinienem być kontent. Jestemże kontent? (po chwili milczenia). Nie! O, teorya i praktyka, kto je pogodzi, będzie zbawcą świata (siada). Teorya mówi mi: Jesteś człowiekiem skrzętnej pracy, twa żona powinna być jej wspólniczką, nie bujać w obłokach, ale chodzić po ziemi, nie roztrwonić w snach, co zebrałeś w pocie. Praktyka ukazuje mi całe życie, długie życie spędzone przy boku — maszyny. Wracać strudzony turkotem maszyn — do maszyny! Nie! Widzę teraz, że kobieta ma cel inny, niż my. Dla nas poezya zgubą, narkotykiem, blekotem, dla nich warunkiem istnienia. Ja nie potrzebuję ma-