Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   151   —

Jeśliś rad jest z takiej żony,
Z takich błogosławieństw nieba,
Na jej licach koralowych
Wyciśń pieczęć swych praw nowych.
Jak słodki rozkaz! posłuszeństwo skore (całuje ją).
Na rozkaz, pani, i daję i biorę.
Jak na igrzyskach, kiedy szermierz młody
Czuje w zapasach, że jest wart nagrody,
Gdy grzmot oklasków wstrząsł teatru ściany,
Niepewne oko toczy jak pijany,
Niby się się pyta: „mnież to powitanie?“
W równym, o piękna, wątpliwości stanie,
Ufności nie mam w mojem szczęściu nowem,
Póki ty, droga, nie stwierdzisz je słowem.
Porcya.  Bassanio, widzisz mnie teraz przed sobą,
Taką jak jestem. Choć dla siebie samej
O nicbym więcej nie prosiła nieba,
Dla ciebie jednak pragnęłabym stać się
Stokroć piękniejszą, tysiąckroć bogatszą;
Żeby w twych oczach większą zyskać cenę,
Chciałabym wszelki prześcignąć rachunek
W cnotach, piękności, skarbach, przyjaciołach.
Ale, ach! cała wartości mej suma
Wynosi — zero. Bo i cóż ją składa?
Dziewczyna prosta i bez doświadczenia,
Szczęśliwa tylko, że młodą jest jeszcze,
Kształcić się zdolną; a stokroć szczęśliwsza,
Że ma zdolności, które kształcić może,
A najszczęśliwsza, że giętki swój umysł
Pod twój, Bassanio, oddaje kierunek,
Byś jej był panem, rządcą jej i królem.
Ja i co moje teraz się przemienia
W ciebie i twoje. Krótka chwila temu,
Tego pałacu, sług tych byłam panią,
Własną królową; lecz teraz, już teraz,
Ten dom, ci słudzy, a nawet ja sama,
Wszystko to twoje, wszystko ci oddaję
Wraz z tym pierścieniem. Jeśli pierścień stracisz,