Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   280   —

Ale czas moją wytępił rodzinę,
Przez dziwne strasznych wypadków splecenie
Na niewolnicę świata mnie przemienił.
(Na str.). Kończę, a jednak coś mnie w sercu pali,
Do ucha szepce: czekaj, aż przemówi.
Perykles.  Moja fortuna — ród mój — moje przodki —
Mnie równa — Czy tak? Co do mnie mówiłaś?
Maryna.  Mówiłam, panie, że gdybyś znał ród mój,
Nie chciałbyś żadnej wyrządzić mi krzywdy.
Perykles.  I ja tak myślę. Proszę, spojrzyj na mnie;
Jesteś do kogoś podobna, co — powiedz,
Skąd jesteś? Czyli z tych jesteś wybrzeży?
Maryna.  Nie, bo ja z żadnych nie jestem wybrzeży;
Śmiertelną jednak przyszłam na tę ziemię
I jestem tylko tem, czem się być zdaję.
Perykles.  Ciężarny bólem łzy muszę porodzić.
Podobną do niej żona moja była
I córka moja tak mogłaby kwitnąć.
To brwi i czoło żony mej; jej kibić
Prosta i smukła jak pręt latorośli;
To głos jej srebrny; oczy jak klejnoty
W równie bogatej osadzie błyszczące;
To ruch jej, jakby stąpała Junona;
To głos, co uszy karmiąc, głodem morzy,
Bo im obfitszą swych słów daje strawę,
Tem większe tylko budzi w nich łakomstwo.
Gdzie żyjesz?
Maryna.  Żyję wśród obcych; z pokładu
Dom możesz ujrzeć.
Perykles.  Gdzie się wychowałaś?
Jak potrafiłaś nabyć tych talentów,
Które są skarbem dla swych posiadaczy?
Maryna.  Gdybym me dzieje chciała opowiedzieć,
Godnem pogardy zdałyby się kłamstwem.
Perykles.  Powiedz je, proszę. Twe usta niezdolne
Wyrzec jednego słowa kłamliwego;
Jak sprawiedliwość, skromna twoja postać;
W mych jesteś oczach świątynią wybraną