Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo mnogich synów ma współubieganie,
A wszyscy tłumnie cisną się za tobą,
I byleś stanął albo z drogi zeszedł,
Jak przystęp morza, niewstrzymaną falą
Wszyscy cię miną i w tyle zostawią.
Jak dzielny rumak, poległy na czele,
Dla pogardliwej tylnej będziesz straży
Z obojętnością deptanym pomostem.
Obecne czyny, choć niższe zasługą
Od twoich przeszłych, górują nad nimi,
Bo czas, zwyczajem modnych gospodarzy
Z niechcenia ściska odchodzących rekę,
A nowych gości do serca przytula
Silnem ramieniem, jakby chcieli uciec.
Zawsze witanie uśmiech ma na twarzy,
A pożegnanie z westchnieniem odchodzi.
Darmo się cnota domaga zapłaty
Za to, czem była, za minione czyny,
Bo piękność, dowcip, ród, siła, zasługa,
Miłość i przyjaźń, wszystko niewolnikiem
Zazdrości czasu i jego potwarzy.
Wspólny znak jeden wszystkich ludzi krewni:
Wszycy bez miary nowe cacka wielbią,
Chociaż ze starych ulepione cacek,
I proch przenoszą trochę pozłocony
Nad przypruszone lekkim pyłem złoto.
Obecne oczy chwalą rzecz obecną.
Nie dziw się przeto, mężu niezrównany,
Jeśli Ajaxa czcić zaczęli Grecy,
Rzecz bowiem w ruchu przyciąga wzrok łatwiej
Niż rzecz w spoczynku. Był czas, gdy Hellenów
Krzyk cię pozdrawiał; ten czas może wrócić,
Byleś się żywcem nie chciał sam pogrzebać,
W własnym namiocie chwały twojej zamknąć,
Mężu, którego śmiałe niegdyś czyny,
Na tych trojańskich dokonane polach,
Budziły zazdrość w bogach nawet samych,
I buntowały Marsa.