Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W niezgodnych tonach brzechotały sroki.
Twa matka więcej cierpiała niż matki,
A mniej powiła niż matki nadzieję,
Nie piękny owoc tak pięknego drzewa,
Ale szkaradną i bezkształtną bryłę.
Przy urodzeniu w dziąsłach miałeś zęby
Na znak, żeś przyszedł, aby świat ten kąsać,
A jeśli prawdą jest wszystko, com słyszał,
Przyszedłeś —
Gloucest.  Dosyć; nie chcę więcej słuchać;
Giń więc, proroku, w środku swoich proroctw,

(Uderza go sztyletem).

Bo i to było mojem przeznaczeniem.
Król Henr.  I to i innych mordów jeszcze wiele.
Przebacz mu, panie! a mnie odpuść grzechy!

(Umiera).

Gloucest.  Co? W ziemię wsiąka dumna krew Lancastrów?
Ja przypuszczałem, że ku niebu strzeli.
Patrz, jak po biednym królu miecz mój płacze!
Niech zawsze ciekną łzy równie czerwone
Z żył tych, co myślą, jak nasz dom obalić!
Jeśli tu jeszcze tli życia iskierka,
Precz z nią do piekła! Mów, żem ja cię posłał,

(Uderza go powtórnie).

Ja, co litości ani trwogi nie znam.
Prawdą jest jednak, co Henryk powiedział,
Bo często z mojej ust słyszałem matki,
Żem przyszedł na ten świat nogami naprzód;
Alboż nie miałem śpieszyć się powodów,
By skarcić naszych praw przywłaszczycieli?
Z czeredą niewiast zadziwiona baba
„Chryste, krzyknęła, niemowlę ma zęby!“
I miałem zęby; czyż to nie znaczyło,
Że będę kąsał i warczał jak brytan?
Gdy tak me ciało niebo ukształciło,
Niech piekło duszy da kształt odpowiedni.
Ja brata nie mam; nie wiem, co braterstwo.
Niech miłość, którą starcy zowią boską,