Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   260   —

Ten wzór piękności na dziką swawolę
Zimnych bałwanów strasznego Neptuna,
By mnie pozdrowić, mnie, com nie jest godny
Trosk jej najmniejszych, a mniej jeszcze godny
Jej niebezpieczeństw?
Floryzel.  Ona, dobry królu,
Z Libii przybywa.
Leontes.  Gdzie waleczny Smalus
Miłość w poddanych, w obcych trwogę budzi?
Floryzel.  Od niego, królu. On z nią się żegnając,
Strugą łez dowiódł, że córką jest jego.
Pomyślnym wiatrem południowym gnany,
Przybyłem woli ojcowskiej dopełnić.
Część służby mojej od brzegów Sycylii
Do Czech wysłałem, by donieść królowi
Nietylko skutek libijskiej wyprawy,
Lecz żony, moje szczęśliwe przybycie
Na dwór twój, królu.
Leontes.  A niechaj bogowie
Wszelką zarazę z powietrza odwieją,
Dopóki w naszej przebywacie strefie!
Twojego ojca wszystkie cnoty zdobią,
Ja jednak przeciw jego świętej głowie
Grzech popełniłem; zagniewane niebo
Za karę moje wydarło potomstwo,
Gdy ojca twego, wedle jego zasług,
Tak dobrym synem pobłogosławiło.
Ach, jak szczęśliwy byłbym, gdybym teraz
Na syna mego i córkę mógł patrzeć,
Tak jak wy pięknych! (Wchodzi Dworzanin).
Dworz.  Najłaskawszy panie,
To, co mam donieść, nie miałoby wiary,
Gdybym niezbitych dowodów nie przyniósł.
Król Czech przeze mnie pozdrawia cię, panie,
Prosi, byś jego syna chciał zatrzymać,
Który, nie pomny swojej powinności,
Swojej godności, od swojego ojca,
Od swych nadziei uciekł po kryjomu,