Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   140   —

Czasem Lizandra naśladuj ton mowy,
I Demetryusza gorzkiemi karo słowy,
To jak Demetryusz draźń gniew przeciwnika,
A wciąż niech jeden przed drugim umyka,
Aż nietoperza skrzydłami otoczy
Sen, obraz śmierci, znużone ich oczy.
Lizandra oko zwilż sokiem tych liści,
On mu źrenice z ułudzeń oczyści,
Wzrok mu zwyczajny swoją zwróci siłą,
I ujrzy znowu wszystko, jak przód było,
A sprawa cała, za ich rozbudzeniem,
Marnem się tylko wyda im marzeniem,
W zgodzie do Aten z tej wrócą podróży,
Do dni ich końca nic jej nie zachmurzy.
To twoja sprawa, a ja, gdy królowa
W me ręce odda indyjskie pacholę,
Z potwornych złudzeń oczy jej wyzwolę,
I wszędzie zgoda zakwitnie znów nowa.
Puk.  Czas nagli, królu; szybkie nocy smoki
W bystrym polocie sieką już obłoki,
A tam jutrzenka świt już zapowiada,
Na cmentarz duchów powraca gromada,
Już potępieńców spłoszonych tłum cały,
Śród dróg rozstajnych śpiących, lub śród morza,
Do robacznego znów powrócił łoża;
Duchy przed światłem z swej się woli kryją
I z czarną nocą w wiecznych ślubach żyją.
Oberon.  Lecz my przed jasnym nie pierzchamy rankiem.
Częstom z jutrzenki polował kochankiem;
Bez trwogi głębie lasu przebiegamy,
Choć wschód otworzy swoje złote bramy,
Draśnie Neptuna blaskiem swych promieni,
Zielone wody na złoto przemieni.
Leć, nie trać chwili, by przed wschodem słońca
Do szczęśliwego przywieść rzeczy końca (wychodzi).
Puk.  Przez doliny, góry, wody,
Pójdą za mną w korowody,
Ja co trwożę sioła, grody,