Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   302   —

Aż śmierć je zdejmie; nie masz przyjacieli,
Bo twe wnętrzności, które zwą cię ojcem,
Ten czysty wypływ własnych twoich lędźwi,
Klnie trąd, podagrę, febry i katary,
Że tak powoli do końca cię wiodą;
Nie masz młodości i starego wieku,
Tylko coś niby jak sen po obiedzie,
Który o jednem i o drugiem marzy;
Bo twoja młodość, jak wiekowy nędzarz,
Koślawych starców o jałmużnę prosi,
A gdy bogactwo przyjdzie ze starością,
Nie masz piękności, ognia, uczuć, członków,
Aby bogactwo wdzięki jakie miało.
Cóż się więc mieści w tem, co zwiemy życiem?
O, tysiąc śmierci w tem się życiu kryje,
A my, szaleni, śmierci się lękamy,
Co w końcu godzi wszystkie te sprzeczności.
Klaudyo.  Dzięki ci, ojcze! Błagając o życie,
Jak widzę teraz, śmierci tylko szukam,
Szukając.śmierci, wynajduję życie.
Niech więc śmierć przyjdzie! (Wchodzi Izabella).
Izabella.  Pokój wam i łaska!
Stróż.  Życzenie warte dobrego przyjęcia,
Witaj więc!
Książę.  Wkrótce znowu cię nawiedzę.
Klaudyo.  Święty mój ojcze, z serca ci dziękuję.
Izabella.  Kilka słów bratu chciałabym powiedzieć.
Stróż.  Przychodzisz w porę. Klaudyo, twoja siostra.
Książę.  Słowo, mój stróżu.
Stróż.  Ile chcesz, mój ojcze.
Książę.  Ukryj mnie, proszę, podczas ich rozmowy
Tak, żebym każde słowo mógł usłyszeć.

(Wychodzą: Książę i Słróż).

Klaudyo.  Jaką mi, siostro, pociechę przynosisz?
Izabella.  Pociechę dobrą, bardzo, bardzo dobrą.
Angelo w niebie mając interesa,
W wyborze dał ci nad wszystkich pierwszeństwo,
Tam na stałego wyprawia cię posła