Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   295   —

Przy Izabelli zarzuca kotwicę.
Niebo w mych ustach, jakbym jego imię
Przeżuwał tylko, lecz w sercu panuje
I ciągle rośnie namiętność bez granic.
Rząd, dotąd myśli mych jedyny przedmiot,
Jest dla mnie teraz jakby dobra księga,
Ciągiem czytaniem sucha i nudząca:
Moją powagę, którąm tak był dumny,
(Niechaj mnie ludzkie nie dosłyszy ucho!)
Moją powagę mógłbym dziś wymienić
Za lada piórko, wietrzyków igraszkę.
O, wielka formy i miejsca potęgo,
Jak często twoją powłoką i suknią
Nietylko głupców odurzasz, lecz nawet
I mędrców dusze wiążesz pozorami!
Krew krwią jest zawsze; napisz: „dobry anioł“
Na dyabla rogu, a ujrzysz, dla tłumu
Rogi przestaną dyabła być znamieniem.

(Wchodzi Sługa).

Co mi przynosisz?
Sługa.  Siostra Izabella
O posłuchanie prosi.
Angelo.  Wskaż jej drogę.

(Wychodzi Sługa).

O, Boże! czemu żył moich krew wszystka
Do serca bieży, władzę mu odbiera,
I wszystkie moje krępuje zdolności?
Tak omdlałego głupi tłum zabija;
Każdy chce pomódz, a tylko tamuje
Powietrze, które mogłoby go jeszcze
Do zmysłów wrócić; tak lud nierozważny,
A do swojego przywiązany króla,
By się pokazał, swe rzuca warsztaty,
Tłoczy się wkoło, tak, że się nakoniec
Natrętna miłość obrazą wydaje. (Wchodzi Izabella)
Piękna dziewico, po co tu przychodzisz?
Izabella.  O twej ostatniej dowiedzieć się woli.
Angelo.  Wolałbym raczej, żebyś bez pytania