Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   272   —

Klaudyo.  Nazwij tak rzecz, jeśli ci się podoba.
Stróż.  W drogę, panie, czas nagli!
Klaudyo.  Jeszcze słowo, dobry przyjacielu. Lucyo, chciałbym ci powiedzieć jedno słowo. (Bierze go na stronę).
Lucyo.  Sto, jeśli ci się przydać na co mogą. Czy taki los czeka wszeteczeństwo?

Klaudyo.  Mnie taki spotkał. Do mej Julii łoża
Kontrakt zupełne nadawał mi prawo.
Wszak znasz ją; ona ślubną jest mi żoną;
Jeśli brak jeszcze pewnych formalności,
Te odłożyłem dlatego jedynie,
By wyrwać posag z krewnych jej szkatuły;
Przed nimi sprawę ukryliśmy całą,
Póki nam lepszych nie pokażą chęci.
Lecz los zawzięty na osobie Julii
Zbyt jasno nasze wypisał pieszczoty.
Lucyo.  Czy w ciążę zaszła?
Klaudyo.  Tak jest, na nieszczęście.
Nowy namietnik, czy to zaślepiony
Blaskiem potęgi, uchwyconej świeżo,
Czy naród cały biorąc za rumaka,
Chciał mu dać uczuć władzy swej ostrogę
W tej zaraz chwili, w której siodła dosiadł;
Czy miejsce samo tyranii jest gniazdem,
Czy też osoba, co na niem zasiadła,
Nie wiem, wiem tylko, że nowy namiestnik
Rozbudził wszystkie prawa zapleśniałe,
Które, jak zbroja rdzą czasu okryta,
Od tak już dawna wisiały na ścianie,
Że dziewiętnaście przeszło lat ubiegło,
Jak się ich żadna nie dotknęła ręka;
Aż nagle,, żeby zrobić sobie imię,
Drzymiące prawo do mnie zastosował,
Tak, tylko żeby zrobić sobie imię.

Lucyo.  Nie wątpię o tem. Twoja głowa tak słabo teraz na twoim karku się trzyma, że zakochana mleczarka strąciłaby ją westchnieniem. Wyślej za księciem; załóż do niego apelacyę.