Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   231   —

Wiola.  Jakich pieniędzy? Za szlachetną pomoc
Przez wzgląd na twoje obecne kłopoty,
Którą w potrzebie nieść mi zamierzałeś,
Chętnie z mych szczupłych pożyczam ci skarbów;
Skarb to niewielki, lecz się podzielimy;
Weź, to połowa mojej jest szkatuły.
Antonio.  Jakto? więc pragniesz wszystkiemu zaprzeczyć?
O, nie kuś, proszę, nie kuś mej niedoli,
Bym się do tego nie poniżył stopnia,
Żebym ci mnogie przyjaźni dowody
Wyrzucać musiał.
Wiola.  Nie znam tych dowodów,
Jak rysów twoich, głosu twego nie znam.
Ja więcej duszą niewdzięczną się brzydzę,
Niż kłamstwem, pychą, pijaństwem, junactwem,
Niż jakąkolwiek wadą, co swym jadem
Zatruwa słabe w piersiach ludzkich serce.
Antonio.  O, wielki Boże!
2 Żand.  Idźmy, bo czas nagli.
Antonio.  Pozwól mi jedno słowo jeszcze dodać:
Młodzieńca, który przed wami tu stoi,
Wyrwałem z paszczy śmierci własną ręką,
Świętej miłości otoczyłem strażą,
Postaci jego oszukany wdziękiem,
Która się zdała cnotę zapowiadać.
1 Żand.  Nic nam do tego. Idźmy, czas mój drogi.
Antonio.  W jak szpetne bóg się przemienił bożyszcze!
O, Sebastyanie, niegodnym postępkiem
Zadajesz kłamstwo pięknemu obliczu!
Szpetność jedynie w duszy jest człowieka,
Z niewdzięcznej twarzy uroda ucieka:
Zły a urodny, to szafa drewniana,
Dyabelską ręką pięknie wyrzynana.
1 Żand.  Człek ten szaleje; prowadź go co prędzej!
Antonio.  Posłuszny pójdę, gdzie rozkażesz.

(Wychodzi Antonio z Żandarmami).

Wiola.  Człowiek ten z taką mówił namiętnością,
Że niewątpliwie własnym wierzy słowom,