Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   211   —

Fabian.  Nie oddałbym mojej części tej krotofili za pensyę tysiąca talarów, płaconych ze skarbu samego Sofi.
Sir Tob.  Grotówbym ożenić się z tą dziewką za ten jej koncept.
Sir Andrz.  I ja też.
Sir Tob.  A za cały posag, przestać na drugim podobnym figlu.
Sir  Andrz. I ja to samo.

(Wchodzi Marya).

Fabian.  Zbliża się moja szlachetna dudko-łowczyni.
Sir Tob.  Czy chcesz postawić nogę na moim karku?
Sir Andrz.  Albo na moim?
Sir Tob.  Czy chcesz, żebym o moją wolność w warcaby się rozegrał i został twoim niewolnikiem?
Sir Andrz.  Albo ja też?
Sir Tob.  W takie go wprowadziłaś marzenia, że jeśli się z nich przebudzi, musi owaryować.
Marya.  Dobrze, dobrze, powiedzcie mi tylko otwarcie, czy skutkowało lekarstwo?
Sir Tob.  Jak wódka na akuszerce.
Marya.  Jeśli więc pragniecie widzieć owoce mojego figla, miejcie na niego oko, gdy się po raz pierwszy zbliży do pani. Przyjdzie do niej w żółtych pończochach, a to jest kolor, którego ona znieść nie może; z podwiązkami na krzyż związanemi, a to jest moda, do której ona czuje wstręt niezwyciężony; będzie się do niej uśmiechał, co tak jest sprzeczne z teraźniejszem jej usposobieniem i głęboką melancholią, że tylko jej oburzenie i pogardę wywoła, Kto chce to wszystko widzieć, niech idzie za mną.
Sir Tob.  Choćby do bram piekielnych, ty szatanie dowcipu!
Sir Andrz.  I ja też. (Wychodzą).