Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   179   —

musisz koniecznie przywdziać szaty skromności i przyzwoitości.
Sir Tob.  Przywdziać szaty? Ani myślę innych szat przywdziewać, jak te, które na mnie teraz widzisz; szaty te dość są dobre, aby w nich kufle wychylać; buty te także dobre na to, a jeśli nie są, to niech się za własne uszy powieszą.
Marya.  Te hulanki i te pijatyki zabiją cię, panie Tobiaszu. Wczora właśnie mówiła o tem moja pani; napomknęła też o niedowarzonym szlachcicu, którego tu jednego wieczora sprowadziłeś, niby jako jej konkurenta.
Sir Tob.  Kogo masz na myśli? Czy pana Andrzeja Czerwonogębskiego?
Marya.  Zgadłeś, panie Tobiaszu.
Sir Tob.  Nie znajdziesz w całej Illiryi barczystszego szlachcica.
Marya.  I cóż stąd?
Sir Tob.  Czy nie wiesz, że ma trzy tysiące dukatów rocznej intraty?
Marya.  Prawda, tylko, że wszystkie swoje dukaty w jednym roku przepuści, bo wielki z niego paliwoda i rozpustnik.
Sir Tob.  Fe, wstydź się tak o nim mówić! Czy nie wiesz, że gra na basetli, mówi trzema lub czterema językami, słowo w słowo a bez książki i posiada wszystkie dary przyrodzenia?
Marya.  To prawda, że posiada prawie wszystkie, bo prócz tego, że jest głuptak, jest także wielkim burdą, a gdyby nie miał daru tchórzostwa na złagodzenie przyrodzonego daru swarliwości, wszyscy roztropni ludzie nie wątpią, że niedługo miałby także i dar mogiłki.
Sir Tob.  Na tę rękę, łotr jest i potwarca, kto tak o nim mówi. Powiedz, kto to?
Marya.  Ci, którzy prócz tego dodają, że się co noc upija w twojem towarzystwie, panie Tobiaszu.
Sir Tob.  Pijąc zdrowie mojej synowicy. Nie przestanę pić za jej pomyślność, póki mam dziurkę w gardle i póki nie zabraknie wina w Illiryi. Tchórz to i zając, który nie chce pić za zdrowie mojej synowicy, aż mu