Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

życia rosłem w towarzystwie czarnoksiężnika, głęboko ćwiczonego w swojej sztuce, bez grzesznych jednak tajemnic. Jeśli tak serdecznie kochasz Rozalindę, jak zewnętrznemi pokazujesz oznakami, pojmiesz ją za żonę w tej samej chwili, w której brat twój pojmie Alienę. Wiem, w jak smutnem znajduje się dziś ona położeniu, i mogę, jeśli nie masz nic przeciw temu, stawić ci ją jutro przed oczyma w jej ludzkiej postaci bez żadnego niebezpieczeństwa.
Orlando.  I mówisz to bez żartu?
Rozalinda.  Na moje życie, które szczerze kocham, choć jestem czarnoksiężnikiem. Przywdziej więc niedzielne szaty, sproś przyjaciół, bo jeśli chcesz ożenić się jutro, ożenisz się, a z Rozalindą, jeśli tego pragniesz. (Wchodzą: Sylwiusz i Febe). Patrz, wchodzi zakochana we mnie pasterka i zakochany w niej pasterz.
Febe.  Młodzieńcze, wielką zrobiłeś mi krzywdę, list pokazując, który ci pisałam.

Rozalinda.  Wszystko mi jedno. Dla ciebie mam tylko
Surowe słowa gniewu i szyderstwa.
Wszak masz przy sobie wiernego pasterza,
Szanuj go, kochaj, bo on cię ubóstwia.
Febe.  Powiedz, pasterzu, temu młodzikowi,
Co to jest miłość.
Sylwiusz.  Być tylko westchnieniem,
I łzą być tylko tak jak ja dla Feby.
Febe.  Jak ja dla Ganimeda.
Orlando.  Jak ja do Rozalindy.
Rozalinda.  Jak ja dla żadnej kobiety.
Sylwiusz.  Być tylko wiarą, tylko poświęceniem, jak ja dla Feby.
Febe.  Jak ja dla Ganimeda.
Orlando.  Jak ja dla Rozalindy.
Rozalinda.  Jak ja dla żadnej kobiety.
Sylwiusz.  Tylko marzeniem, tylko namiętnością,
Tylko być zbiorem żądz i ubóstwienia,
I tylko hołdu, tylko posłuszeństwa,
Tylko pokory, czystości i względów,
I cierpliwości i niecierpliwości,