Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   271   —

Do cierpiącego swojego nazwiska.
Tak je więc razem w jeden zwinę kłębek,
Tam się całujcie i róbcie, co chcecie.

(Wchodzi Lucetta).

Lucetta.  Obiad gotowy, ojciec pani czeka.
Julia.  Idźmy.
Lucetta.  Te świstki zostawim na plotki?
Julia.  Jeśli je cenisz, możesz je pozbierać.
Lucetta.  Już raz dostałem burę za tę sprawę;
Pozbieram jednak, jeszczeby się bowiem
Leżąc na ziemi, mogły zakatarzyć.
Julia.  Widzę, że coś cię do świstków tych ciągnie.
Lucetta.  Co widzisz, pani, możesz o tem mówić,
I ja też widzę, choć myślisz, żem ślepa.
Julia.  No, idźmy, idźmy; czy raczysz pójść ze mną?

(Wychodzą).


SCENA III.
Werona. — Pokój w domu Antonia.
(Wchodzą: Antonio i Pantino).

Antonio.  Powiedz, Pantino, o jakiej to sprawie,
Brat mój w klasztorze miał z tobą narady?
Pantino.  O Proteuszu, synowcu, twym synie.
Antonio.  Co ci powiedział?
Pantino.  Dziwił się, że w domu
Pozwalasz, panie, młodość mu marnować,
Gdy inni, mieniem i powagą niżsi,
Szukać fortuny synów wyprawiają;
Jedni na polach bitew za nią gonią,
Inni po morzach wysp szukają nowych,
Inni się kształcą w uniwersytetach.
Syn twój, jak mówi, w każdym z tych zawodów,
Przy swych zdolnościach, szczęście mógłby znaleźć;
Więc mi polecił, bym nalegał panie,
Byś mu próżnować w domu dłużej nie dał,
Bo wielką później będzie mu zawadą,