Przejdź do zawartości

Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
161
AKT TKZECI. SCENA TRZECIA.

Patroklus. Który jak najpokorniej prosić cię każe, byś Hektora zaprosił do jego namiotu.
Tersytes. Hm!
Patroklus. I wyjednać mu glejt u Agamemnona.
Tersytes. U Agamemnona?
Patroklus. Tak, mości książę.
Tersytes. Ha!
Patroklus. Cóż sądzicie o tem?
Tersytes. Bóg z wami, z całego serca!
Patroklus. Ale wasza odpowiedź, panie!
Tersytes. Gdy jutro piękny dzionek mieć będziem, około godziny jedenastej pójdzie się tą, czy ową drogą; w każdym razie nim mnie kto dostanie, beknąć musi gotówkę.
Patroklus. Wasza odpowiedź, panie!
Tersytes. Bywajcie mi zdrowi, z całego serca!
Achilles. Czy on doprawdy tak nastrojony?
Tersytes. Nie! Raczej rozstrojony. Jaki w nim w ogóle ton pozostanie, gdy mu Hektor mózg wytrzęsie, nie w iem: przypuszczam, że pozostanie całkiem bez tonu, chyba, że skrzypek Apollo, z jego żył zrobi baranie struny.
Achilles. Pójdź teraz i oddaj mu ten list.
Tersytes. Daj mi jeszcze list dla jego konia, bo w każdym razie, jeśli już wybierać pomiędzy oboma, mądrzejsza ta bestya.

Achilles. Duch mój podobny zmąconemu źródłu.
Ja sam nie mogę przeniknąć go do dna.

(Achilles i Patroklus wychodzą).

Tersytes. Oby krynica twego źródła była znów czystą, iżbym mógł w niem osła napoić. Och, wolałbym raczej wszą być w owczej wełnie, niż taką waleczną głupotą.

(Wychodzą).