Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie... nie — reflektował się.
Po tygodniu tej szarpaniny wewnętrznej i odkładaniu decyzji z dnia na dzień, przyszedł nowy doping rzeczywistości. Po pewnej konferencji Czaban przytrzymał Murka za łokieć:
— Słuchajno — zapytał — co to znaczy, co Tunka mi pisze, żebym zwrócił się do ciebie, jeżelim ciekaw, kiedy one wracają?
— Ach, nie wiem — zmieszał się — widocznie zbyt słabo upominam się o powrót pań. Dziś jeszcze napiszę.
Wykręt ten zadowolił Czabana. Murek jednak tegoż wieczora oświadczył Arletce, że wyjeżdża w interesach na dwa dni. Do zapakowanego przez nią neseseru włożył przy niej jej fotografję.
— Nie chcę rozstawać się z tobą — powiedział po judaszowsku i niemal przemocą uwolnił się z jej objęć, gdy dziękowała mu za to.
Bezsenną noc spędził w wagonie. Zrana już był na miejscu. Wziął z przed dworca dorożkę, kazał się zawieźć na Rybną pod dwudziesty szósty. Ulice były jeszcze puste. Z dziwnie cierpką nienawiścią rozglądał się dokoła. Oto mijają ulicę Parkową, gdzie mieszkał u pani Rzepeckiej, oto Magistrat, w którym pracował, oto trafika kulawego Kopelowicza...
— Każdy cykl nieszczęść w mojem życiu zaczyna się od tego miasta, od tego ohydnego miasta — skonstatował z jakimś niemal przesądnym strachem.
Pomimo to nie kazał zawrócić. Dorożka zatrzymała się przed niedużą, lecz ładną kamienicą. Na balkonie pierwszego piętra widniał biało-czerwony szyld: „Polskie Zjednoczenie Emigracyjne“.
O piętro wyżej mieszkał pan Leon Stawski. Murek zastał go jeszcze nieubranego. W brudnej różowej pidżamie Stawski siedział przy stole i kończył śniadanie. Zjawienie