Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Murek wiedział już o tem. Więcej, bo ów memorjał miał właśnie w kieszeni. Czaban w porę został uprzedzony o akcji wrogów Medany. Właśnie dziś rano zdołał sparaliżować ją w zarodku.
— Patrz — zawołał, podając Murkowi memorjał — co za świnie! Dowiedzieli się dranie, że rozmaitym lepszym porobiliśmy korzystne propozycje i chcą wydusić dla siebie łapówki. Sto kilkanaście podpisów! Oczywiście, większość z nich to bydło, ale niektórych prowodyrów trzeba będzie wybrać i jakoś ugłaskać. Myślę, że po pięćset, po tysiąc złotych wystarczy, by zatknąć im gęby.
Tegoż zdania był i Murek. Teraz jednak, gdy okazało się, że jednym z autorów i inicjatorów całej akcji jest dr. Lipczyński i jego bliżsi koledzy, zrozumiał, że pieniądze nic tu nie pomogą. Poskutkowałoby jedynie udowodnienie im, że tereny nowego uzdrowiska przedstawiają wartość kuracyjną, — i to jednak było beznadziejne, gdyż oni niestety świetnie orjentowali się we wszystkiem i wiedzieli, że rzecz polega na rulecie.
Na szczęście nikomu z obecnych nie mogło nawet przyjść do głowy, by dr. Murek miał coś wspólnego z Medaną. Nie wymieniono nawet ani razu jego fałszywego nazwiska, podczas gdy nazwisko Czabana powtarzano często. Zresztą wkrótce rozmowa przeszła na inne tematy, po kolacji zaś Mika zaczęła się żegnać, a Murek podjął się ją odprowadzić.
— Przyjdzie pan, panie Franku, jutro do Lipczyńskich sadzić kwiaty? — zapytała, gdy znaleźli się na ulicy.
— O nie! Nie!
— Dlaczego? Przecie nie zaprzeczy pan, że oczarowały pana te dzieci?
— Nie zaprzeczę.
— Więc?
— Boję się ich — odpowiedział ponuro.