Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po wielkim raidzie motocyklowym, w którym już we czwórkę wzięli udział, dzieci musiały, niestety, iść spać. Chłopak przyjął decyzję matki pomęsku i wyciągnął do Murka rękę:
— Czołem — powiedział. — Jutro niech pan koniecznie przyjdzie. Będziemy sadzić kwiaty w ogródku. To będzie zabawa!
Dziewczynka natomiast trochę grymasiła, zapewniała, że zegarek się śpieszy, że zawcześnie na spanie i że musi panu pokazać swoje lalki. Ustąpiła dopiero wobec zapewnienia Murka, że prędko zobaczą się znowu. Wtedy skinęła główką i wyciągnęła do Murka buzię do pocałunku.
— Czy można? — zapytał wzruszonym głosem, a gdy pani Lipczyńska uśmiechnęła się, podniósł małą i przytulił.
Chciał jej coś powiedzieć, chciał zapytać, czy lubi go chociaż odrobinę, lecz zaschło mu w gardle i nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa.
Wreszcie postawił ją ostrożnie na ziemi i patrzył, jak biegnie, przebierając cieniutkiemi nóżkami do dziecinnego pokoju.
— Zmęczyły pana te bąki? — odezwała się Mika, ale on nie dosłyszał, nie wiedział, że doń mówią. Zza zamkniętych drzwi dolatywały piskliwe głosiki.
— Zmęczyły pana? — powtórzyła Mika.
— Ach, nie, nie — zaprzeczył i dodał: — Jacy to szczęśliwi ludzie.
— Warci są tego oboje — odpowiedziała.
W salonie rozmawiano o Medanie. Jakiś starszy pan z oburzeniem mówił o propagandzie Medany i twierdził, że rzecz pachnie łajdactwem, gdyż żaden dziennik nie chce przyjąć artykułów o problematyczności, a raczej o leczniczej bezwartościowości tamtejszych źródeł rzekomo alkalicznych. Inny młody lekarz wspomniał o memorjale, złożonym w tej sprawie przez grono lekarzy w ministerstwie.