Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźcie ze mną do gabinetu. Doktór ma z Tunką do pogadania. Nie będziemy im przeszkadzać.
Czabanowa chciała coś powiedzieć, lecz tylko poruszyła ustami, obrzuciła pokój spłoszonem spojrzeniem i wyszła za mężem.
Zostali sami. Murek niezmiernie przykro odczuwał przymus narzuconej sytuacji. W wyrazie twarzy panny Tunki dostrzegał jakby ironiczny półuśmiech.
— Panno Tunko — zaczął wreszcie — zapewne domyśla się pani, dlaczego ojciec... Z jakim zamiarem...
— Owszem — skinęła głową.
— Widzi pani... Mnie jest niewypowiedzianie trudno zdobyć się na zwyczajne i od wieków powtarzane przez miljony mężczyzn zapytanie w podobnej sytuacji: Czy zechce pani zostać moją żoną?... Zdaję sobie sprawę z mego położenia. Nie tak dawno usłyszałem z pani ust, może słuszną, nawet napewno słuszną ocenę mojej etyki. Była to ocena zdecydowanie ujemna. Tedy właściwie... Skoro już zdobyłem się na śmiałość zwrócenia się obecnie do pani, powinienem właściwie zapytać: Czy pomimo to nie zgodzi się pani zostać moją żoną?...
Mówił, nie patrząc na nią, nie podnosząc wzroku z podłogi i napróżno usiłując nadać swemu głosowi miększe, cieplejsze brzmienie. Miał przecie pełną świadomość, że otrzyma jej zgodę. Napewno w taki, czy inny sposób została do tego przygotowana przez ojca. Pozatem sama była dość inteligentna, by od dawna zrozumieć, ku czemu zmierza troskliwość, opieka i zadomowienie się u nich wspólnika ojca. Nie bał się zatem odmowy. Gdyby zamierzała jego propozycję odrzucić, znalazłaby tysiąc sposobności, by go wcześniej na to przygotować.
Nie obawa tedy męczyła go w tej chwili, lecz przeświadczenie, że Tunka równie dobrze zna, widzi i rozumie jego pobudki, jego intencje, jego kalkulację, jak i on sam. Orjen-