Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzysz Garbaty zgolił wprawdzie wąsy i brodę, ale wy macie dobre oczy.
Tamci milczeli. Wreszcie jeden z nich rozłożył ręce:
— Jakby on, jakby nie on. Tamten był grubszy.
— I wyższy — dodał drugi.
Niespodziewanie Zimny zwrócił się do Murka:
— Pokażcie-no waszą spluwę. Macie ją przy sobie?
Na to oddawna był przygotowany. Stary swój Nagan zaraz pierwszego dnia schował za kaloryferem, w mieszkaniu Miki Bożyńskiej. Posiadanie broni, z której kule utkwiły w plecach Kuzyka, byłoby równoznaczne z wydaniem na siebie wyroku śmierci. Nieposiadanie żadnej, wywołałoby podejrzenie. To też wziął od Czabana jego browning i teraz podał go spokojnie Zimnemu ze słowami:
— Ostrożnie, nabity.
— A gdzie wasz Nagan?
— Jaki Nagan?
— No, przecie mieliście wydany z partji!
— Ba! Kiedy! Przed dwoma laty już meldowałem o jego stracie.
— Komu meldowaliście?
— Towarzyszowi Bigelsteinowi i samemu towarzyszowi Kurmskiemu. Przy rewizji w pociągu, musiałem wyrzucić przez okno.
— To łatwo sprawdzić, czyście meldowali! — groźnie zauważył Zimny.
— Pewno, że łatwo! — czupurnie zawołał Murek. — A wy mnie, towarzyszu, nie straszcie, bo nie wiadomo, kto z nas lepszy komunista, wy, czy ja. A podrugie, czego wogóle odemnie chcecie?! Co ja takiego zrobiłem, że mnie bierzecie na spytki?!
— Powoli, powoli! Nie podnoście głosu! Ja was od dawna miałem na oku.
— A ja was od jeszcze dawniej! — krzyknął Murek.