Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem, że ją lubią, że odwiedzają i zapraszają do siebie, że stworzyła sobie nowy świat, w którym jest jej dobrze i swojsko.
— Więc i taki świat może istnieć? — zapytał.
— Jakto taki? — zdziwiła się.
— No... — zawahał się — piękny świat, gdzie człowiek człowiekowi nie rzuca się do gardła, gdzie jest przyjaźń i litość, i wszystkie inne tego rodzaju luksusy i świecidełka...
Wybuchnęła śmiechem:
— Nie wierzę w pański pesymizm, panie Franku! Pan nie może tak źle myśleć o ludziach.
— Dlaczego?
— Właśnie pan nie. Bo pan do mojego świata należy.
Zaczerwieniła się i dodała:
— Pan był zawsze dla mnie, jest jeszcze do dziś dnia, jakby sprawdzianem. Gdy kogoś nowego spotykam, porównuję go z panem. Gdy ktoś ugina się pod wpływem niepowodzeń, czy cierpień, staje mi przed oczyma całe piekło, które się przeciw panu sprzysięgło, a przez które pan przeszedł z nietkniętą i niezabrudzoną duszą. Za uczciwość zapłacono panu potwarzą, za prawość nędzą, za miłość, podłą zdradą. Odebrano panu wszystko, ale nikt i nic nie mogło wydrzeć panu pańskiej własnej wartości. I przez jej pryzmat pan patrzy na życie. I dla tego samego nie może pan wierzyć w zło. Och, panie Franku, panie Franku. Gdybym była poganką, ustawiłabym tu, w kąciku, pański posążek i składałabym mu ofiary. Dziękczynne ofiary za to, co pan dla mnie zrobił. Za to, że myśl o panu zawsze mi była otuchą i pociechą, i drogowskazem, i wiarą. Pocóż pan chce zasłonić się cierpkiemi słowami, skoro wiem, że są tylko pańską obroną przedemną?... Nie trzeba, panie Franku, nie trzeba tak...
Nie patrzyła na niego i mówiła cicho, ledwo dosłyszalnie:
— Ja już nie chcę i dziś nie mam prawa narzucać panu