Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ściwie nocuję tylko. Przez cały dzień niema mnie w domu, a czasami i noce spędzam w szpitalu.
— W szpitalu?
— Och, bo pan nie wie. Skończyłam kurs pielęgniarski!
Przyniosła tacę z herbatą pachnącą, mocną i gorącą. Z upodobaniem śledził ruchy jej pięknych rąk. Czy też zapomniała już zupełnie o nim? Czy z dawnych uczuć nic nie zostało?...
Usadowiła się swobodnie obok niego.
— Teraz pracuję w szpitalu — mówiła — to jest o wiele przyjemniejsze niż biuro, czy laboratorjum. Właśnie jeden medyk zaprotegował mnie na kursy i później na praktykę. Dziś już jest lekarzem. Może pan słyszał: Doktór Lipczyński?...
— Czy to ten? — Murek wskazał ruchem głowy fotografję na półce.
— Ach nie, cóż znowu — zaśmiała się — Doktór Lipczyński jest żonaty i ma dwoje cudnych dzieci, cudnych! To świetny chirurg, chociaż młody. Możecie się poznać. On jest całkiem innych przekonań niż pan, ale się napewno polubicie. To też taki prawy człowiek i taki niezłomny charakter. Często bywam wzywana do jego chorych. Bo on ma też własną lecznicę. Czasami nawet pomagam przy lżejszych operacjach. Pozatem nasi lekarze mają do mnie zaufanie. Często polecają mnie prywatnym pacjentom. Nigdy nie znałam tak dobrze Warszawy, jak teraz. Bywają dni, że gonię z jednego końca miasta na drugi po pięć razy. Tu zastrzyk, tam bańki...
Pił chciwie herbatę i słuchał jej głosu. Gdy milkła, wtrącał nowe pytanie. Dziwny spokój i jakaś serdeczna ufność brzmiała w jej słowach. Opowiadała o chorych, o lekarzach, o nowych znajomych, jakichś dzieciach, o ślubie brata, który ożenił się przed rokiem z nauczycielką szkoły powszechnej, o rodzicach tej nauczycielki, znowu o swojej pracy, o