Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiwnął na kelnerkę i w tej chwili Murek podniósłszy wzrok zobaczył we framudze drzwi z sąsiedniego pokoju sylwetkę Kuzyka. Zegar nad bufetem wskazywał pięć po dziesiątej.
— To czas — zdecydował się Murek. Wychylił szklaneczkę z wódką, wytarł usta i zwrócił się do Piekutowskiego: — Nie wie pan, czy tędy wyjdę do ustępu?
— Co tak przyparło?
— Cały dzień latałem za pieniędzmi — usprawiedliwił się i wstał — Zaraz wrócę.
Całą siłą woli panował nad sobą, by nie przyśpieszyć kroku i nie obejrzeć się. W drugim pokoju przy stoliku tuż koło drzwi siedział Kuzyk. Nawet nie spojrzał na Murka, tylko nieznacznie poruszył dłonią, opartą na kolanie.
— Już — szepnął Murek i szedł przed siebie. Dwa większe towarzystwa siedziały tu mocno już podgazowane i hałaśliwe. Minął ich i zatrzymał się przy drzwiach. Nacisnął klamkę: były otwarte. Teraz obejrzał się i zamarł.
Zobaczył postać Kuzyka zasłaniającą przejście do sklepu jego szybki ruch ręki i błysk strzału. Jednocześnie odezwały się jeszcze dwa, trzy, może cztery rewolwery. Gwałtowny terkot strzałów przeszedł w kanonadę. Czyżby bronili się?... Krzyki, brzęk tłuczonego szkła, jęk, i rumor wywracanych stołów i krzeseł i huk wystrzałów. Trwało to może minutę, może tylko parę sekund, lecz Murek zdążył się opanować: wydobył rewolwer i wymierzył w szerokie plecy Kuzyka. Nacisnął cyngiel, raz, drugi, trzeci. Ktoś zgasił światło. Zanim jednak zgasło, zobaczył Kuzyka, padającego na wznak.
Skoczył do drzwi, przebiegł podwórze, bramę i już był na ulicy. Dygotały pod nim nogi, zęby szczękały. Dopiero przy rogu spostrzegł, że wciąż trzyma w ręku rewolwer. Przeraził się i schował go do kieszeni. Wskoczył do taksówki i kazał się wieść na Koszykową. Tu zapłacił. Doszedł