Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sze życie? I to wam jeszcze powiem, że takich pieniędzy nie mamy. A i wszystkiego, co mamy, też nie oddamy. Podzielić się możemy, ale po ludzku. Nie, to jazda! Śmierci się nie boimy.
— Ma baba recht! — z przekonaniem powtórzył Piekutowski. — Ja myślę, że człowiek z człowiekiem zawsze pogodzić się może. Co, Majster? A ileż dalibyście?
— Nie więcej, niż możemy.
— A ile możecie? — zdawał się godzić Piekutowski.
Murek chrząknął:
— W kieszeni, ani w domu, nie mam nic, albo prawie nic. Wszystko po ludziach, po interesach. Jakbyście panowie mieli trochę rozsądku, to ułożylibyśmy się tak: na spłaty. Co miesiąc, czy co dwa pewną sumę.
— Ty! Nie bądź za cwany! — zawołał Majster.
— Bo co?
— Bo zwiejesz i tyle cię będziem widzieć.
— Powiem szczerze: jeżelibym mógł, tobym zwiał, ale nie mogę. Tu moje życie. Śledziliście mnie, to wiecie sami. Mam różne sprawy, interesy. Wszystko pozaczynane, idzie nieźle. Jakże ja to rzucę i dokąd pójdę? Na dawną biedę?.. Zastanówcie się panowie. A wy, przecie zawsze trzymacie mnie w ręku. Sami to rozumiecie. Wystarczyłoby wam zadzwonić do policji i powiedzieć, że żyję pod fałszywem nazwiskiem. Już reszty, oni sami doszukaliby się. Wam łatwo mnie zgubić, a ja wam nic zrobić nie mogę. Wy zawsze jesteście wygrani. A co wam przyjdzie z mojej śmierci, czy zguby?... Nic. A jak będę żył i zarabiał, to wam pewny dochód. No, nie?...
Majster i Piekutowski zamienili spojrzenia i nic nie powiedzieli.
— Trzymacie mnie zupełnie w ręku — ciągnął Murek — bo ja wam żadnej krzywdy zrobić nie mogę. Ot, i teraz. Przecie kiedy Arletka chciała nacisnąć dzwonek, obaj pa-