Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pi okoliczni żyli jak w gorączce. Ceny ziemi w promieniu kilku, a nawet kilkunastu kilometrów podskoczyły w dwójnasób. W samej dolinie sprzedawano już ją na łokcie. Bagniste łąki i nieużytki stały się nagle bezcennym skarbem. Aferzyści z całej Polski, agenci zagraniczni, kupcy, przemysłowcy, bezrobotni inżynierowie, różni dostawcy i kombinatorzy — wszyscy musieli zobaczyć na własne oczy odkrytą Golkondę i własnemi nosami powąchać błotnistą wodę, by stwierdzić, że czuć ją naftą. Kancelarje adwokatów i rejentalne zawalone były robotą, w hotelach, hotelikach i zajazdach zabrakło wolnych łóżek.
W tem wszystkiem zaś, jak w ukropie, uwijał się Czaban.
Interes jednak nie szedł tak łatwo, jak przewidywał. Ostrożni kapitaliści zagraniczni nie ukrywali wprawdzie swego zainteresowania, jednak ograniczali się do sondowania warunków. Szły długie depesze do Paryża, Londynu i New Yorku, przyjeżdżali wciąż nowi „spece”, komisje, uczeni.
Wreszcie pewnego dnia Czaban przyszedł do Murka po radę:
— Zajrzyj pan w swoją kulę, co robić?
— Już zaglądałem — odpowiedział Murek. — Nie czekać na decyzję nafciarzy, lecz pocichu, co się da, kawałkami sprzedawać. Bo tamci nie kupią. Cofną się.
— Pewien pan tego, a?
— Zupełnie.
— I ja tak sądzę. Nu, to niema co zwlekać.
Krajowych amatorów na zakup gruntów naftodajnych było dość, wielu dawniejszych właścicieli włosy sobie z głowy wyrywało, że dali się podejść i teraz byli gotowi odkupić swoje działki za podwójną, potrójną i jeszcze wyższą cenę. Również nie mieli pewności, bo Czaban sprytnie asekurował się na przyszłość, również widzieli ryzyko, jak i cudzoziemcy, ale mieli słabe nerwy. To też Czaban zaczął