Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech to wszyscy djabli porwą, ale jednak w tem musi być jakiś dobry interes. Wprost czuję tu forsę, czuję!
Murek wzruszył ramionami:
— Zapewne. Gdy się włoży, czy ja wiem, kilka miljonów, może kilkanaście, zysk musi być. Tylko, że u nas w Polsce takich kapitałów się nie znajdzie. Należałoby zainteresować odkryciem amerykańskich nafciarzy, albo angielskich. Niedaleko ich zresztą można znaleźć. Przecie do nich należy nasze zagłębie naftowe. Możnaby ich zainteresować, nie podając miejsca i ułożyć się tak, by w razie rozpoczęcia eksploatacji wypłacili pewną sumę, jako prowizję.
Czaban słuchał skrzywiony:
— Nie — potrząsnął głową, — to na nic. Groszowa sprawa. I przytem nie miałbym ich w ręku.
— To można osiągnąć tylko, będąc właścicielem terenów.
— Właśnie.
— A ryzyko naprawdę zbyt wielkie: a niech nie odkupią! Co wtedy? Co pan pocznie z temi błotami?
— No, pewno.
Podrapał się nerwowo po głowie, powiedział „Dobranoc” i wyszedł, lecz wrócił natychmiast:
— Dawaj pan te mapki — powiedział, — jeszcze pomyślę. Tylko powie mi pan, mistrzu, z ręką na sercu: czy to, co pan mówisz, jest stuprocentowo pewne?
Murek oburzył się:
— Głowę za to daję!
— Dobranoc.
— Dobranoc.
Nazajutrz zrana, służąca wraz ze śniadaniem, przyniosła Murkowi kartkę:
„Wyjeżdżam na trzy dni. Niech Pan do tego czasu nie opuszcza Koszołowa. Zadepeszuję. — Czaban”.
Aczkolwiek zdziwiony Murek nie zmartwił się wcale. Przedewszystkiem było to ładnie ze strony Czabana, że