Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z mniejszem zadowoleniem, ale musiał przyznać, że chustkę czuć było naftą ponad wszelką wątpliwość. O kilkaset kroków dalej, w miejscu, gdzie w grząskim gruncie kopyta końskie zostawiły głębokie i nabiegłe wodą ślady, również znać było opalizujące brzeżki. W milczeniu przeszli jeszcze kilometr, wciąż oddalając się od dworu i tu jeszcze wyraźniej na powierzchni wielkiej kałuży fioletem i brudno różowemi odbłyskami opalizowała nafta.
Czaban wziął się pod boki i triumfalnie spojrzał na Murka:
— Nu! Jest nafta, czy niema?
— Niewątpliwie jest, tylko..
— Tylko co?
— Nie wiadomo ile, ani jak głęboko... Zresztą woda podskórna mogła ją przynieść z bardzo daleka.
— Właśnie dlatego pana tu przywiozłem — powiedział Czaban — żeby pan to ustalił. Wyciągaj pan swój instrument! Szkoda czasu!
Murek jednak zaoponował. Takich rzeczy nie można robić łapu-capu. Najpierw należy dokładnie zapoznać się z terenem, by nie tracić czasu napróżno, a powtóre do tego rodzaju duchowego i nerwowego wysiłku można się zabrać wtedy, gdy się jest wypoczętym, gdy się ma w dodatku rodzaj natchnienia. Trudno zaś o natchnienie po nieprzespanej nocy. Widząc niezadowolenie Czabana, Murek dodał:
— Zresztą, niech pan spojrzy, tam idą jacyś ludzie, i tam też. Niechby nas z różdżką zobaczyli, natychmiast rozniosłoby się, że czegoś tu szukamy.
— Masz pan rację — przyznał Czaban. — Pójdziemy tymczasem w tamtą stronę, aż do tej chaty na wzgórzu.
— Po co? — zdziwił się Murek.
— Przy chałupie musi być studnia, — krótko odpowiedział Czaban.
Po godzinie drogi, zmoczeni powyżej kostek i sapiąc ze