Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak minęła druga ich wiosna i nadeszło lato. Od czerwca Murek wynajął w Urlach pod Warszawą dwa małe pokoiki w drewnianej willi ukrytej wśród sosen. Arletka zamieszkała tam na całe trzy miesiące, a on przyjeżdżał do niej na soboty i niedziele. Prawdę powiedziawszy, mógłby wcale nie wracać do Warszawy, gdyż klienteli było coraz mniej w związku z wyjazdami na wakacje, wolał jednak i tych zarobków nie lekceważyć.
Pewnego dnia, gdy już zabierał się do snu i służącej wydawał dyspozycje na dzień jutrzejszy, zadzwonił telefon. Służąca usiłowała dowiedzieć się, kto mówi, lecz telefonujący zadowolił się wiadomością, że pan jest w domu i położył słuchawkę. W niespełna kwadrans wpadł ze zwykłym sobie impetem Czaban:
— Nu, co? Pan już w piżamie? — zawołał. — To ubieraj się pan prędzej i pakuj pan neseser. Jedziemy!...
— Dokąd? — zdumiał się Murek.
— Wszystko powiem, tylko nie trać pan czasu. Hermenegildo, Adelajdo! Zuziu, Fruziu!... — zawołał w stronę drzwi. — Jak na imię tej pańskiej Genowefie, a?
— Józefa.
— Hej, Józefo, Józefo kochana, Józefo nadobna! Pali się! Gore! Na ratunek! — krzyczał jak opętany Czaban.
Wystraszona kucharka wleciała do pokoju „z boskiem imieniem na ustach” i otrzymała natychmiast dyspozycje wyciągania i pakowana neseseru. Gdy już wszystko było gotowe, Murek zapytał nakładając marynarkę:
— Więc dokąd mamy jechać?
— Za Kielce! Do Koszołowa!
— Ale po co? — hamował irytację Murek.
Na to Czaban pochylił się doń i szepnął:
— Nafta!
— Jakto nafta? — nie zorjentował się Murek.
— Nu, przecież nie w bańce, tylko w ziemi! Są objawy