Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie? — zaciekawił się Czaban. — Spoglądał pan, mistrzu?
— Spoglądałem.
— No, i co?
— Zobaczyłem pana w dużem, fabrycznem mieście. Pan wyjeżdżał?... I muszę panu dodać, że trzeba być ostrożniejszym. Tam ktoś pana śledził. A pan nie był sam... Z tego mogą wyniknąć przykrości.
Czaban klepnął się po kolanach:
— Fenomenalnie!... Pan, panie mistrzu, jest niebezpieczny człowiek... Pan, jako komisarz policji albo sędzia śledczy! Fiu-fiu!
Po krótkiej rozmowie Murek zatopił wzrok w swojej szklanej kuli, a Czaban z uwagą wsłuchiwał się w jego słowa. Wreszcie oświadczył wstając:
— Proponuję panu interes: niech mi pan tę walizkę odnajdzie, a podzielimy się rzetelnie fifty-fifty popałam. Zgoda?
I wyciągnął do Murka rękę.
— To przecież mi się nie należy — Murek udał zakłopotanie.
Czaban zaśmiał się.
— Mnie się też nie należy, bo i tak na to nie liczyłem, a bez pana nie da rady. No, zgoda?
— Zgoda — podał mu rękę Murek.
Czaban usiadł znowu.
— Nad Wisłą — powiedział, — w ruinach, ale czy w Warszawie, czy może gdzieś pod Toruniem, czy pod Krakowem?
— O, że w Warszawie, to pewne. Widziałem Warszawę dokładnie.
— A czy w kuli może pan zobaczyć ścisłe miejsce?
— To bardzo trudne. Udaje się wprawdzie czasami, ale