Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewne — Murek zmarszczył czoło, — postaramy się. Rozumie pan jednak, że w tej dziedzinie żadnych gwarancyj być nie może.
— Jakże! Wróżba to nie Rolls-Royce, żeby mieć gwarancję na pięć lat. To jasne. Ale co szkodzi spróbować. Pan ma niewątpliwy dar jasnowidzenia. Jeżeli nie dzisiaj, to może jutro do pana wpaść?
Na tem też stanęło i po wyjściu Czabana Murek długo chodził po pokoju, zacierając ręce i śmiejąc się do siebie. Pomimo swojej nonszalancji Czaban wywarł na nim dodatnie wrażenie. Jego czerstwa, rumiana twarz, jakaś zdrowa jędrność, uwydatniająca się w ruchach i głosie, sprytne ale życzliwe spojrzenie, ba, nawet ten zapach mocnej kolońskiej wody, który pozostał po nim w pokoju, wszystko to tworzyło zdecydowaną całość, składając się na obraz człowieka, któremu musi dopisywać powodzenie.
Murek wiedział od Arletki, że Czaban w wielu swoich interesach nie trzymał się zbyt niewolniczo ani etyki, ani prawa, co nie przeszkadzało, że cieszył się opinją porządnego człowieka. Murkowi nie wydało się to dziwne, gdyż miał już czas przyjrzeć się życiu. Skłonny był nawet wierzyć, że to, co ludzie nazywają porządnością, jest właśnie niczem innem, jak tylko mieszaniną sprytu i powodzenia, umiejętności lawirowania i szczęścia.
Sam kiedyś uważał się za porządnego człowieka. Dziś patrzył na siebie w przeszłości czasem jak na jakiegoś prawie bohatera, czasem jak na poczciwego głupca. Po przyjrzeniu się Czabanowi, wręcz pływającemu w „zdrowiu, szczęściu i wszelkiej pomyślności”, powiedział do siebie:
— Trzeba umieć tak żyć. On napewno nie ogląda się za siebie i napewno nie przeszkadzają mu spać rozmyślania nad tem, czy postępuje uczciwie, czy nie.
Wieczorem opowiedział Arletce o wizycie Czabana i zaczęli radzić, jak z nim tę kombinację załatwić.