Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich innych, a żeby tak, to nie! Rzeczywiście, fenomen. Bardzo jestem ciekaw, co pan mi jeszcze powie. Ale niech pan odpoczywa. Zmęczył się pan, a?
— Tak, — blado uśmiechnął się Murek, — aż się spociłem.
Czaban ze współczuciem pochylił się nad nim i, pociągając go za rękaw jego pontyfikalnego domina, powiedział zachęcająco:
— Panu pewno gorąco. Niech pan zdejmie ten szlafrok. Bez krępacji. Ciepły dzień. Ja i sam z przyjemnością marynarkę zdejmę.
— Nie, nie, — zaprotestował Murek, któremu swoboda klienta psuła kontenans.
— To może okno otworzyć?
— To utrudniłoby mi koncentrację. Pan będzie łaskaw siadać. Będziemy pracować dalej. Teraz zajrzymy w pańską przyszłość. — Podał mu talję kart: — Proszę przetasować siedem razy i przełożyć do siebie trzykrotnie.
Czaban rzeczowo zabrał się do tasowania i po chwili Murek rozłożył karty na stole. Po wygarnięciu stereotypowej porcji kumunałów, upstrzonej tu i ówdzie ścisłemi informacjami, związanemi z tem, co o Czabanie i jego życiu wiedział napewno, Murek dodał już na ślepo:
— Niech pan się strzeże oszustwa. Wkrótce będzie pan miał do załatwienia poważniejszy interes z jakimś cudzoziemcem czy też żydem. Sprawa będzie wyglądała bardzo dobrze, ale przynesie panu straty i zmartwienia, jeżeli pan będzie łatwowierny.
— Wiem — przytaknął Czaban, — z tym Nidenbergiem trzeba zawsze trzymać się za kieszeń. A nie może mi pan powiedzieć, czy to dotyczu smarów czy lnu?
— Lnu, — z całem przekonaniem odpowiedział Murek, — wogóle to nie jest realny interes.