Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Arletka natomiast oburzała się, ilekroć o tem wspomniał:
— Chyba oszalałeś! Musimy być bogaci.
Jej myśl ustawicznie napięta była w tym kierunku. Oczywiście na wzbogacenie się przy obecnych wpływach nie było co liczyć.
— Poczekamy na okazję — mówił Murek.
— Dość tego czekania — odpowiedziała — skoro niema okazji, trzeba ją stworzyć.
Minęło jednak znowu dwa miesiące i przyszło lato a wraz z niem wyjazdy wakacyjne. Frekwencja gwałtownie zmalała. Z planów Arletki, by choć na kilka tygodni wyjechać do Krynicy musieli zrezygnować. Nawet z codziennemi wydatkami było kuso. Wówczas to któregoś dnia powiedział Murek:
— Mam przecież te obligacje i papiery procentowe Czabana. Całą walizkę.
— Człowieku! Zapomniałam na śmierć! I ty teraz dopiero o tem mówisz.
— Mówię i to niepotrzebnie.
— Dlaczego?
— Bo i tak ich sprzedać nie można. Numery zastrzeżone. Dość przyjść do banku, by zaraz cię aresztowali.
Arletka zamyśliła się:
— Jest przecie w Warszawie wielu takich żydów, którzy handlują walutami prywatnie...
— Czarna giełda — wtrącił.
— Dowiadywałeś się? — zapytała.
— Owszem — machnął ręką — dadzą najwyżej dziesięć procent, a i to trzeba im zawierzyć, tak że mogą całkiem wykiwać, albo w dodatku szantażować.
— A kto mógłby to bezpiecznie sprzedać?
— Tylko sam Czaban. Myślałem już o tem, by zaproponować mu wykupienie tej walizki. Tylko za wielkie ryzyko i jak to zrobić?