Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klamowym. Twierdziła, że kto się ogłasza, ten na żadną porządniejszą publiczność liczyć nie może.
— A w jakiż sposób zyskać, ściągnąć tutaj porządniejszą publiczność, jeżeli się człowiek nie reklamuje? — nie bez ironji zapytał Murek.
— Właśnie w tem jest cały sęk — zaśmiała się. — Umyśliłam, że niema sensu tyrać cały dzień po złociszu od sztuki. Lepiej mieć paru klientów, a takich, co solidnie zapłacą. A wiesz kto solidnie zapłaci?
— Kto?
— Taki, któremu będzie na czemś bardzo zależało.
— Skądże ich wyłowić?
— To nie jest takie trudne. Pracując po nocnych lokalach poznałam wielu takich facetów, którzy pocichu przed żonami przychodzili ze swemi kochankami lub utrzymankami. Gdy przychodzili sami, po pijanemu zwierzali się nam, dziewczętom, ze swoich zdrad małżeńskich i romansów...
— I po kiegoż licha mieliby oni przychodzić do wróżbity? — przerwał Murek.
— Nie oni, mój złoty, lecz ich żony. Pomyśl tylko, jaki skutek! Każdej takiej klempie zwalisz odrazu kupę informacyj o niewierności jej męża. A przysięgam Ci, że dla każdej kobiety to wprost nie ma ceny. Można taką oskubać do nitki. Żeby zaś wiedzieć, co się dzieje, kto z kim i kiedy, wystarczy pogadać z fortancerkami, z kelnerami z droższych lokalów i z fryzjerami.
Murek zdzwił się:
— Dlaczego z fryzjerami?
— Ach — machnęła ręką. — Nie masz pojęcia, czego taka paniusia fryzjerowi nie powie. Wszystko wygada. Gęba się jej nie zamyka. Lepiej niż na spowiedzi. Pan Janusz, u którego ja się czeszę, za każdym razem ma cały worek najlepszych wiadomości, bo przytem jedna drugą obmawia. Mówi, że po pracy, kiedy zaczną jego koledzy nabijać się