Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko jednak było tak samo, schody puste, okna bez ram o bardzo niskich parapetach. Dobiegła na samą górę i przyczaiła się.
Po chwili usłyszała kroki. Serce biło jej mocno. Kazik wchodził powoli, jego buty zlekka skrzypiały.
Gdy już był na podeście, zbiegła naprzeciw niemu i powiedziała szeptem:
— Jeszcze nie przyszedł.
— To i dobrze. Zaczekamy.
Arletka wzięła go pod rękę i przytuliła się:
— Tylko uważaj, Kazieńku — szepnęła pieszczotliwym tonem. — On podobno jest silny...
Odsunął ją szorstko:
— Trzem takim dam radę...
Ktoś na czwartem piętrze otworzył drzwi mieszkania i zaczął schodzić ze schodów. Kazik odezwał się po chwili, nie patrząc na Arletkę:
— A ty skąd wiesz, że on jest silny? Mocowałaś się z nim?...
Spojrzała na jego twardy profil, na zacięte usta, na oczy, które zdawały się świecić w mroku i nieznacznie zanurzyła rękę w torbie.
— Przecież wiesz, że ciebie jednego kocham — powiedziała z wyrzutem i wychyliła się ku oknu. — O, patrz idzie!...
Kazik, nie wyjmując rąk z kieszeni, wypluł papierosa, rozgniótł ogień nogą i wyjrzał przez okno...
Na tle szarego kwadratu przyciwległej ściany domu, stojąca styłu Arletka widziała wyraźnie odcinające się kontury jego małej głowy, szerokich ramion i wąskich bioder.
Wciągnęła pełne płuca powietrza, zacisnęła zęby i z całej siły pchnęła go przed siebie...
Wszystko stało się z jakąś straszliwą prostotą. Sylwetka człowieka, który przed nią stał znikła nagle. Nawet nie by-