Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No widzisz! kiedy ja coś zrobię, to jest zawsze zrobione na mur.
Spojrzał na nią z pod przymrużonych powiek:
— Jeszcze nie wiadomo, czy przyjdzie — odburknął.
— Napewno — zaśmiała się przymilnie. — Przecież mamy razem uciekać do Gdańska.
— Dam ja mu Gdańsk! Chodźmy.
Do rogu Granicznej szli obok siebie.
— Czy aby napewno przyniesie do tej swojej ciotki walizkę? — zapytał Kazik. — Bo jeżeli nie, to szkoda tej forsy. Uparłaś się, że tam go zwabić najlepiej...
— Najlepiej — przerwała — bo klatka schodowa pusta i zresztą mieszkają tam sami żydzi. Wrazie krzyku, nikt nie odważy się zastąpić nam drogi.
— Nie bój się — wsadził obie ręce do kieszeni. — Nie takie rzeczyśmy robili.
— No, to już pójdę naprzód, bo jak cię zobaczy na ulicy lub na podwórzu, to zwieje.
— Tylko mnie nie ucz. Byle przyszedł. Piąte piętro?
— Piąte z podwórza na prawo — rzuciła mu prędko i przyspieszyła kroku, przeciskając się przez tłum przechodniów.
Jak zwykle w tej handlowej dzielnicy miasta, na krótko przed zamknięciem sklepów ruch panował wielki. W bramie i na podwórzu, ponieważ był to dom przechodni, również było tłoczno. Wózki ręczne, tragarze z pakami, grupki kłócących się handlarzy. Arletka przebiegła przez podwórze i weszła w sień na prawo.
Były to wązkie drewniane schody o chwiejnych poręczach. Obliczywszy sobie czas, przystanęła na chwilkę przy oknie drugiego piętra: nie czekała długo, Kazik właśnie wchodził w bramę. Wówczas wbiegła zadyszana na górę, myśląc z niepokojem, czy się tu nic nie zmieniło od czasu, gdy odwiedzała chorą koleżankę z Dancing Clubu. Wszyst-