Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomysł przyszedł zupełnie przypadkowo, dzięki zbiegowi okoliczności.
Po przyjściu do domu zastał u Kuzykowej cygankę. Stara i brudna baba o zwiędłej twarzy siedziała przy kuchennym stole i rozkładała karty, skrzecząc swoje przepowiednie o „spotkaniu z brenetem wieczorową porą” i o tem, że „kocha się w pani jeden na stanowisku, blondyn z natury”. Po wyjściu cyganki Murek powiedział:
— Bzdury ona plecie. Ja lepiej potrafię wróżyć.
— A ty umiesz?
— Pewno, że umiem — z wyższością uśmiechnął się Murek, przypomniawszy sobie panią Koziołkową i jej wróżbiarstwo.
— No, to powróż mi!
— Służę, z przyjemnością. A karty są?
— Są, ale zwyczajne.
— Zwyczajne, nie zwyczajne — wzruszył ramionami — żadna różnica. Kto prawdziwą wiedzę tajemną zna, ten i ze zwyczajnych kart więcej prawdy wywróży, niż ze specjalnych. Zresztą i z ręki mogę.
Kuzykowa przyniosła karty i Murek kazał jej siedem razy przetasować i przełożyć na trzy kupki lewą ręką, zasłaniając jednocześnie oczy prawą.
— Zasłonić oczy? — zdziwiła się — Żadna wróżka jeszcze mi tego nie kazała.
— Dlatego i wróżba nie mogła być dobra. Dobra wróżba wymaga swojej... — nie przyszło mu nic lepszego na myśl i zakończył — wymaga swojej cyrkumferencji.
— No, dobrze — zgodziła się.
— Nie ja mówię, karta mówi — zaczął uroczystym tonem Murek, pękając w duchu ze śmiechu na widok skupionej miny Kuzykowej. — Co złego, czy dobrego los niesie, na los odpowiedzialność idzie, a ja tu słowa ująć ni dodać nie mogę, bo los sam przemawia, a los pani szczęśliwy i po-