Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czarny Kazik, Majster i Piekutowski nie wyszli z pustemi rękoma, gdyż — jak podawały pisma — bandyci zrabowali nie tylko walizkę z papierami wartościowemi i wekslami, na przeszło dwieście tysięcy, lecz i biżuterję, wartości około czterdziestu tysięcy złotych...
— W każdym razie — zastanowił się Murek, — tamci wiedzą, że walizkę ja mam. Mogę wprawdzie bujać ich, że o niczem nic nie wiem, że to niby łysy szwagier pewno zwędził walizkę, że ja go na oczy nie widziałem, a on tylko zawala tak, by skorzystać z okazji napadu i szwagra ocyganić. Mogę im powiedzieć, że zwiałem wcześniej, bom miał pietra. I cóż dziwnego! Pierwszy raz w życiu szedłem na taką rzecz. Ich wina. Nie zapraszałem się. Sami mnie wciągnęli.
Czuł jednak, że takich cwaniaków nie uda się nabrać i wykiwać. Choćby nawet zaczęli wątpić, to i tak, dla wszelkiej pewności, wyprawią go na tamten świat. Dlatego musiał ich unikać, jak zarazy. Nie czuł strachu, ale w razie walki miałby mniejsze szanse od każdego z nich. Postanowił tedy zostawić na przepadłe swoje rzeczy u Koziołkowej. Nie przedstawiały one zresztą żadnej poważniejszej wartości. Dokumenty zaś, na szczęście, miał przy sobie.
W całej sprawie, była jedna rzecz pocieszająca: przez całą noc lał deszcz i ślady zmył tak, że nawet psy policyjne nie mogły ich odnaleźć. Jeżeli zatem policja w inny sposób nie dotrze do mieszkania Koziołkowej, mógł się przed policją przynajmniej czuć o tyle o ile bezpieczny.
Zawcześnie było jeszcze na powzięcie jakiejkolwiek decyzji. Przedewszystkiem należało porozumieć się z Arletką. Przewidując to, Murek z rozmysłem zainstalował się u Kuzyka, bo był tu telefon. Cokolwiek bowiem Arletka mówiła, byłby lekkomyślny, gdyby polegał na jej zapewnieniach. Nie ufał jej tak, jak nie ufał nikomu. Zarówno swojem zachowaniem się, jak i słowami, Arletka chciała go przekonać,