Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyjeżdżał pan?
— Tak.
— Ale... ale... nie zagranicę?
— Nie.
— Mój Boże! — zaśmiała się. — Co mi do głowy może przyjść. A gdzież pan był?
— Za pracą.
Weszła panna Kosicka. Przyniosła tacę z herbatą. Nakrywając stół, poruszała się dziwnie nerwowo i kanciasto. Wyglądała jakoś nieproporcjonalnie, wąskie ramiona, szeroka i płaska w biodrach, krótkie nogi. Była pomimo niedużego wzrostu ciężka i przysadzista. Miała wąskie, brzydkie usta, czarne, krótko obcięte włosy, rysy niesymetryczne i ostre, tylko oczy piękne, prawie czarne, poważne i wyraziste.
— Przegryziemy trochę — oznajmiła rzeczowo. — Jest po dwie bułki na osobę.
— Wiesz, Marjetko — zwróciła się do niej Mika. — Pana Murka nie było w Warszawie, wyjeżdżał na robotę.
— A dokąd? — zapytała Kosicka.
— Na kolej. Do uprzątania śniegu — odpowiedział Murek.
— Śniegu?... Już chyba od miesiąca niema śniegu.
— Tak, ale ja później musiałem przycupnąć w jednej wiosce, bo szukali mnie.
— Kto?
— Policja.
— Co pan mówi! — przestraszyła się Mika.
— Czegóż od pana chcieli?...
Murek wzruszył ramionami:
— Ach, była tam taka awantura, strzelanina. No, i mnie uważali za jednego z inspiratorów.
— Jakto? — krzyknęła Kosicka. — Przy stacji Majdanowo?