Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lometrów, do najbliższej stacji dwanaście. Już od wielu dni nikt ze wsi nie wyjeżdżał. Przy takich drogach szkoda koni. Na pytanie czy znalazłaby się gdzie w okolicy jaka robota, gospodarz tylko wzruszył ramionami. Skolei Murek wyjaśnił, że sam idzie z dalekich stron szukać zarobku do Warszawy. Do Łupin zabłądził, ale że mu niespieszno, gotów bezinteresownie pomóc przy gospodarstwie, a za utrzymanie chętnie zapłaci, ile będzie się należało.
Oświadczenie to, ożywiło wszystkich mieszkańców chałupy. Niespodziewany dochód otwierał perspektywy na załatwienie najpilniejszych długów w miasteczku.
Już po kilku dniach pobytu w Łupinach Murek poznał wszystkich mieszkańców wioski i całe ich biedne, proste życie. Najbogatsi gospodarze mieli tu po dziesięć morgów, byli jednak i tacy, co żyli z trzech, jeżeli ich bytowanie wogóle życiem można było nazwać. Ziemia w Łupinach była kiepska, łąki bagniste i kwaśne, grunty wyżej położone sypkie i jałowe, a tyle wymagające pracy, że nawet z liczniejszych rodzin mało kto mógł iść na zarobek do pobliskich majątków. Zresztą i rodzin tu zbyt wielkich nie było, bo dzieci się nie chowały. Rodziło się ich, jak wszędzie sporo. Tylko, że marły, jak muchy od choroby, którą tu gorączką nazywano, a która miała swe źródło w bagnistych rozlewiskach rzeczki.
W odległej o cztery kilometry Pasznicy Wielkiej istniała wprawdzie szkoła, do której i Łupiny należały, ale przez większą część roku dzieci nie mogły do niej chodzić, gdyż w mrozy nie miały w czem, przez śniegi zaś i przez roztopy nie miały jak. Zresztą i starsi rzadko komunikowali się ze światem: nie mieli za co kupować, nie mieli czego sprzedawać, chociaż sami, mięsa ani jajek, ni masła nie jedząc, chyba w wielkie święto, wszystko co udało się uchować i uzbierać wynosili do miasteczka. Nie starczyło jednak tego na rzeczy najniezbędniejsze, na żelazo do kucia, na sól, na na-