Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przemawiać tak, jak ten „strzelec”, dziś jest całkowicie po stronie tłumu. Tego tłumu, który nazwałby ciemnym i nie uświadomionym, nie umiejącym docenić szczęścia niepodległości, zaszczytu budowania wspólnej przyszłości państwowej i t. d. Dziś wiedział dobrze, że wychudzonych nędzarzy, do których sam należy, nic nie obchodzi interes państwa, czy tych bogaczy, których towary ugrzęzły w zasypanych śniegiem pociągach.
Przecie zrana, gdy bito grubasa, Murek nie znalazł w sobie nietylko ochoty do stanięcia w jego obronie, lecz nie znalazł nawet współczucia. Wzrastała w nim i kamieniała głucha nienawiść do wszystkiego, co czcił i szanował przez tyle lat. To, co dawniej było dlań dogmatem, prawo hierarchji społecznej, owa piramida władzy, dziś wywoływało jedynie wciąż wzmagające się przeświadczenie, że wszystko oparte jest na fałszu, na niesprawiedliwości, na krzywdzie, że zaszczyty opanowali spryciarze i złodzieje, że hasła patrjotyczne służą wyłącznie do otumaniania naiwnych biedaków, że prawa, dające nielicznym wszystko, a miljonom ludzi nędzę, są łajdactwem.
Nie zostało w nim miejsca na żadne wątpliwości, na żadne objekcje. Tak, jak przedtem wierzył nieugięcie w słuszność i rację istnienia ustroju, w którym zajmował niewielką, lecz należną mu pozycję, tak obecnie bez wyjątku potępiał wszystko. Świat, do którego należał i chciał należeć, odrzucił go, jak niepotrzebną szmatę, odsłaniając jednocześnie takie bagno, jak prawda o Nirze.
Właściwie mówiąc, pragnął teraz tylko jednego: zemsty. Zemsty na tem wszystkiem, co było oszustwem, blichtrem, kłamstwem i wyzyskiem.
Gdyby mógł pod tę piramidę podłożyć ładunek dynamitu, wysadziłby ją w powietrze bodaj za cenę własnego życia...
Ludzie zaczęli przerywać mówcy drwiącemi okrzykami.