Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To już inne zagadnienie. Zagadnienie konjunkturalnego bezrobocia, zastoju, kryzysu. Na to ja panu żadnej rady dać nie mogę.
— Ale pan minister mógłby dać mi posadę. I z tą prośbą właśnie przyszedłem.
— Nie, panie — minister wstał. — Mogę panu tylko to dać, co mam. A posad nie mam. Oczywiście, mógłbym któremuś z moich podwładnych odebrać posadę i ofiarować ją panu, ale wówczas on byłby skazany na nędzę. Dlaczego tedy mam robić to przesunięcie?...
Murek zagryzł wargi i milczał.
— A zresztą kwestja, kto ma zdychać, a kto żyć wygodnie, nie jest, nie była i nie będzie nigdy rozstrzygnięta innem prawem, jak odwiecznem prawem walki o byt. Zwycięża silniejszy, przegrywa słabszy. I koniec. Tej reguły nie zmieni najlepszy ustrój państwowy, najwspanialsza organizacja społeczeństwa. Bo to jest prawo przyrody. Naturalna selekcja gatunku... Tak... Wie pan to równie dobrze, jak ja. No, cóż. Muszę pana już pożegnać. Aha...
Sięgnął do kieszeni po portfel i wydobył jakiś banknot:
— Ja, osobiście, czem mogę, tem panu służę
Murek jednak cofnął się:
— Dziękuję, panie ministrze, wsparcia nie chcę.
— Niechże pan traktuje to, jak pożyczkę.
— Nie, dziękuję.
Minister z niezadowoleniem schował banknot spowrotem i powiedział:
— Więc cóż... Mogę wydać u siebie w ministerstwie polecenie, by przyjęto pana, gdy tylko coś się zwolni. Niech pan jutro zgłosi się do szefa biura personalnego. Pan się nazywa doktór Murek?
— Murek. Franciszek Murek.
— Dobrze. Nie zapomnę o panu i życzę powodzenia.
Podał Murkowi rękę i otworzył drzwi. W przedpokoju